8 grudnia 1947
Droga i kochana Pani,
Pięknie dziękuje i za list i za wszystko w nim zawarte. Na „Naganę przy raporcie” nie sposób się nie zgodzić — i instancja i jej słuszność jest bezdyskusyjna. Gorzej tego wszystkiego nauczyć się praktycznie! Ale to prawda, że my nic nie posiadamy. Tylko zdaje mi się, że na to nie znajdzie człowiek w sobie zgody nigdy. Niezgoda na coś – to jedno mamy. Jak się nic nie ma, to trudno się tej niezgody wyzbyć, bo tylko ona została. To jest bardzo uczciwe „bogactwo”. Lepiej więcej o tym nie mówić.
Serce można „postawić na nogi”, nie przejmując się jego doraźnymi nieporządkami, ale że trochę więcej – niż Pani to robi – trzeba o nie zadbać – to fakt. Żeby wydobrzało trzeba my pomóc. A Pani pali i pali sam wiem dobrze, jakie z tego wychodzą szkody.
Nie wierzę, żeby nie pozwoli pani mieszkać w Londynie. Ale ten obóz, o którym Pani wspomina, to chyba nasz. My właśnie jesteśmy Holding Unit’em zgadza się, że koło Chester, o drugim takim obozie w tym rejonie nie wiem. Niedawno zajechało do nas trochę Pestek ze swoją Przeorychą – Czekaja na resztę. Narobiły bałaganu, zabierając dla siebie najlepsze mieszkania, stale im wszystko mało – nasza Komeda ma z nimi urwanie głowy. Uchowaj Panią, Boże, przed życiem obozowym – ale wszystko wskazuje, że straszą Panią Calveleyem. No a ten Dom dla pisarzy- czy on nie może być deską ratunku? Zresztą, proszę Pani. Niedawno, w zeszłym tygodniu, wyjechało od nas parę osób właśnie do Londynu, bo otrzymali pozwolenie na pobyt poza obozem. W tej chwili dalsze udzielanie tych pozwoleń jest jakoby wstrzymane, ale dlaczego by mieli odbierać to prawo tym, którzy już to pozwolenie mają? Jeżeli trzeba się będzie o coś takiego dowiedzieć, czy u nas czy może w Delamere (to jest nasza urzędowa stolica) – proszę zaraz napisać, wszystko załatwię, co mi Pani każe. Ale to zdaje się strachy na Lachy.
U nas od paru dni – po tych zimach – deszcze, wichury, Aż się już przykrzy. To jest jeden z najzimniejszych okręgów Anglii. Rodziny i Pestki dostają większe porcje węgla. My – raz na tydzień – na niedziele, żeby przy święcie się rozgrzać. Palimy więc piecyki elektryczne, bo po ostatnich ograniczeniach, nie sposób by było wysiedzieć. W rezultacie obóz przekroczył 300% w użyciu prądu. I tak żal i tak niedobrze. Grunt, że może niedługo, znowu wpadnę do Londynu na parę dni.
Najserdeczniej Panią pozdrawiam,
Tadeusz