20 września 1947 | Tadeusz Sułkowski do Herminii Naglerowej

PIASA Archives Podcast
20 września 1947 | Tadeusz Sułkowski do Herminii Naglerowej
Loading
/

20 września 1947

Droga i kochana Pani,

Ten jesienny Pani list, trochę grypowy i trochę przeziębiony dostałem już parę dni temu. Nie odpisałem zaraz, bo i u mnie było jakoś mizernie – i ciało mdłe i duch nieochoczy. Wyspiarski spleen plus polska cholera – taki alembik uderza i w serce i w głowę aż później boli i jedno i drugie. Co się zatłamsi w ciągu dnia, to się odzywa wieczorem, a wieczory są teraz coraz pakowniejsze i ho, ho – jak one umieją podsuwać wszystko, co człowiek stracił! Taki wieczór to artysta – daje koncert zapomnianych melodii w boskim wykonaniu. Wspomnienia są szkodliwe, a rzeczywistość bez mocniejszych pociech – i znajdźże tu człowiecze, mądry uśmiech bez którego nigdy się nie ujedzie. Pani to jakoś szczęśliwej potrafi i zawsze skorzej się ucieszy, choćby jarzębiną. Tak teraz jest ich pora i są coraz czerwieńsze. Muszę kiedy nimi przystroić i naszą bibliotekę. Miałem dzisiaj dwa listy od Gustawa i od Sowińskiego.

Gustaw czeka na wezwanie do Londynu, a Sowiński po rozstaniu się z „Orłem”, trochę odpoczywa w Paryżu, zanim się tam gdzieś urządzi. Powody tego odejścia są oczywiście złożone, sednem jest sforsowanie się pracą, która absolutnie nie pozwala mu na zajęcie się swoim warsztatem. Była to orka bez oddechu. Róż, a nawet spokoju to on tam na tej ścieżce istotnie nie miał. List ten dokończę jutro, bo jest późno. W obozie cisza jak makiem zasiał. Palę sobie ostatniego papierosa. Za oknem nic nie widać i przez to wydaje się wszędzie dalej. Dobranoc.

Niedziela

Dzień dobry!

W nocy lało jak z cebra, teraz wieje i gwiżdże. Musze się zwierzyć z jednej myśli, czy właściwie – ze zjawiska. Otóż w momentach, kiedy mam już dość tego piekiełka emigracyjnego, kiedy ogarnia człowieka szewska pasja – wtedy przychodzi myśl: rzucić to wszystko i wracać. Jest w takiej myśli jakaś niedobra radość, że właśnie nie wrócą pułkownikowskie i generalskie ciury polityczne, które się wypalą do cna tutaj i już nigdy nie będą straszyły w Polsce. To tutejsze wypalenie się ich jest tak ponętne, że w takich chwilach odsuwa się zdrożność – myśl o rychłej wojnie. Działa wtedy jakaś mściwa uciecha, że właśnie ja bym zobaczył jeszcze kraj, a oni już nie – choć przecież, mój Boże, może być akurat odwrotnie. I wówczas, kiedy taka decyzja na niby rośnie w człowieku, – przychodzą skądś siły, jest się mocniejszym, twardszym, weselszym. Ten psychiczny teatr ma dobra stronę, że tych sił w taki sposób wydobytych starcza … do wieczora, a to już dużo.

Dzisiaj właśnie odbywa się we mnie takie widowisko. Dekoracje są imponujące; wielkie chmury pędzą niebieskim niebem, podłoga niezamieciona, a nad stołem krąży osa i brzęczy. Taka sama krążyła zawsze nad gruszkami w koszykach straganiarskich, a potem wyjadała złote mięso owoców. Oczywiście w Skierniewicach, gdzie były najpiękniejsze gruszki i najgroźniejsze osy. Te osy czepiały się i śliwek startych już i bez puszku, który aż się przelewał od dojrzałości. No, ale dość tych owocowych wspominek. Cóż tam uradzono na zebraniu Zarządu, w sprawie wypadów w teren? Będzie w ogóle święto i radość jak Pani napisze o wszystkim.

Życzę spokoju, bo od niego wszystko zależy i szczęśliwego „poola”. Ja chyba w tym tygodniu pojadę „na pieski” – psie wyścigi Chester, na których nasi nieraz grubo zarabiają. Co mi szkodzi!

Najserdeczniej pozdrawiam i pięknie proszę o list.

Tadeusz

Scroll to Top