Jan Lechoń „Ostatnie dni Warszawy”

PIASA Archives Podcast
Jan Lechoń "Ostatnie dni Warszawy"
Loading
/

Z myślą o tym dniu składy armii napełniły się wykradzioną Niemcom, kupioną od nich lub tajemnie sporządzoną przez Polaków bronią.

Pod okiem wroga urósł ten największy w dziejach tajny arsenał, z którego dzisiaj żołnierze Armii Krajowej dostaną wreszcie karabiny maszynowe, karabiny i ręczne granaty.

Sygnał: Dzisiaj o piątej! W ostatniej chwili ten i ów dostaje jeszcze rewolwer.

Żołnierze Armii Krajowej w szyku bojowym formują się w oddziały, przepasują ręce czerwono-białymi opaskami i w pełnej Niemców Warszawie idą na wyznaczone przez sztab pozycje.

Wszyscy są już na posterunkach z bronią w ręku, czekając z zapartym oddechem upragnionego hasła do walki.

Wszyscy przyszli na wyznaczone pozycje w czasie największego ruchu w mieście, na oczach gęsto krążących niemieckich patroli.

Dowództwo armii wiedziało z praktyki podziemnej walki, że największe ryzyko często najbardziej się opłaca.

Wśród zewsząd czyhających niebezpieczeństw, pod groźbą tortur, żołnierze ci po lasach i odludnych miejscach zaprawiali się do walki. Wszystko to było przygotowaniem do tej chwili, która ma teraz nastąpić. W całym mieście jest teraz cisza, cisza przed burzą.  Warszawa sama zrzuci jarzmo niemieckie.

Godzina piąta po południu! I w jednej chwili cała Warszawa rozebrzmiała odgłosem strzałów. Ze wszystkich domów wysypują się polscy żołnierze i na całej przestrzeni miasta atakują niczego nie spodziewających się Niemców.

Ruiny wrześniowe dobrze kryją przemykających się powstańców. Krew pomordowanych Polaków woła o zemstę. Godzina tej zemsty wybiła.

Na Placu Teatralnym w tej chwili zabrzmiało niemieckie działo.

Żadna depesza nie dobiegnie tak szybko jak ten mały żołnierzyk warszawski.

Ciężarówki, tramwaje stoją tak, jak je zastał wybuch powstania. W tej chwili Warszawa jakby wymarła. Kto nie walczy lub nie pomaga wojsku, nie ma teraz co robić na ulicy.

Ale oto z innej strony bucha łuna pożaru. Płoną domy zapalone od pocisków niemieckich. Te wywrócone tramwaje to ślad burzy, która teraz przeszła przez miasto.

Naprawdę tego dnia zmartwychwstała Armia Polska.

Nad każdym ruchem wyszłego z podziemia wojska czuwa mózg dowódców cywilnych i wojskowych. Oni to narażając się każdej chwili na śmierć męczeńską, kierowali cztery lata niebywałym oporem Polaków. Oprócz niewielu, imiona ich są nieznane, jak nieznane są ich mogiły. Ale ich czyny, ich ofiara zapisane są na zawsze w sercach narodu.

Radio swojego wyrobu, wypróbowane w podziemnej robocie, posyła teraz do Londynu wezwania o pomoc, o przyspieszenie ataku rosyjskiego. Ale Rokossowski odmawia wszelkiego kontaktu z powstaniem i armia sowiecka nie puszcza samolotów z zachodu do Warszawy.

Co chwila krzyżują się raporty telefoniczne, meldunki, idą rozkazy do rozrzuconych po całym mieście oddziałów.

Żołnierze polscy zjawiają się na balkonach zdobytych domów. Są już w każdym niemal domu.

Zwycięstwo. Sztandar Polski po czterech latach niewoli zjawia się na barykadach, na domach prywatnych, na publicznych gmachach.

Deszcz wolności przenika całe miasto. Z murów Warszawy plakaty wzywają pod broń wszystkich, którzy są zdolni ją unieść.

Czerwony Krzyż bez wytchnienia pełni swoją dobroczynną służbę.

Plac Teatralny, który patrzył już na tragedię września, teraz znów jest polem wielkiej bitwy, jest sceną, na której gra się dramat potężniejszy niż wszystkie te, które kiedykolwiek przedstawione były w tych teatrach.

Naród wciąż naprzód! Niemieckie bunkry nie mogą oprzeć się atakowi Polaków.

Każdy żołnierz czuje, że od niego też zależy los powstania.

Prudential, świadek krwawego września stoi w nowym ogniu w nowej krwawej łunie.

Tank niemiecki niezdolny już do walki będzie doskonały jako barykada.

Jeńcy niemieccy to radosny widok nieznany dotąd Warszawie. Jakże butne jeszcze wczoraj były ich twarze; czuli się oni panami życia i śmierci w Warszawie i każde spotkanie z nimi groziło naprawdę śmiercią.

Opuściła ich już nadzieja zwycięstwa, myślą o popełnionych w Polsce zbrodniach i myśl ta budzi w nich niepokój ukazujący się na ich twarzach.

Widać wśród nich zarówno starych, jak i dzieci, ostatnie rezerwy dogorywającej niemieckiej potęgi. Polacy patrzą na nich jako na widomy znak, że każda zbrodnia musi ponieść w końcu karę i każda przemoc w końcu będzie złamana.

Coraz nowe szeregi uzbrojone coraz lepiej zastępują tych co padli.

W tej walce nie ma żadnego frontu. Każdy dom jest pozycją i wszędzie Niemcy się bronią.

Trzeba ich teraz wykurzyć z tej Bramy!

A teraz po drabinie, szybko chłopcy, dostaniemy ich zanim się spostrzegą.

To wcale nie Niemcy – to tylko niemieckie płaszcze – to nasi, którzy będą z góry prażyć Niemców.

Ranni znaczą każdy krok zdobytego przez Polaków terenu.

I trzeba dobrze uważać na tych, którzy kręcą się po mieście. Każdy zdradzony sekret może kosztować życie tysięcy.

Te dziury w murach to jedyny sposób, aby nawiązać łączność między poszczególnymi dzielnicami, to w wielu wypadkach jedyna teraz droga walczącej polskiej armii. Całe miasto w parę dni stało się siecią takich tuneli.

Huk armat coraz się wzmaga. Niemcy widzą, że Rokossowski nie rusza się, że im w ten sposób pomaga i dlatego walczą coraz zacieklej. Centralę telefonów trzeba zdobywać, wykłuwając Niemca po Niemcu. Ale w końcu Cedergren jest nasz. Telefony są w ruchu, nasza łączność natychmiast zaczyna działać.

Od razu naprawia się sprzęt, zakłada kable.

Po czterdziestu ośmiu godzinach trzy czwarte Warszawy jest w rękach polskich.

Patrzcie! To Marysia Górczyńska znana Wam z tylu filmów.

Tłumiony przez niewolę, bucha teraz cudowny humor Warszawy. Zdrowy śmiech wita pojawienie się tej krwawej kukły, która przez tyle lat budziła przestrach i grozę.

Za oknami huczą armaty, świszczą kule, ale Warszawa chce pełną piersią zakosztować wolności. Warszawa teraz właśnie jest naprawdę sobą i ze swym wspaniałym śmiechem na ustach bije się o wolność.

Wszyscy chcą teraz by razem dzielić radość, świętować powracającą wolność.

Swobodnie rozbrzmiewają zakazane dotąd melodie.

Melodie wesołe i melodie rzewne, układane w podziemiu i śpiewane dotąd po cichu.

Ten młody skrzypek teraz może dopiero grać, co mu się podoba, co mu śpiewa w duszy.

Uwolniona polska melodia budzi ukryte w duszach wspomnienia.

I oto ze wszystkich piersi wybucha stara pieśń nigdy niepokonanej Warszawy, która tyle razy prowadziła ją do boju o wolność:

„Kto przeżyje wolnym będzie,

Kto umiera wolnym już”

Każdy chłopiec, każda dziewczyna w tej Sali czują tragiczną prawdę tej pieśni, która jak przed stu laty łączy wszystkich przysięgą walki i wszyscy wierzą, że będzie tak naprawdę jak ta pieśń głosi:

„Kto przeżyje wolnym będzie,

Kto umiera wolnym już”

W każdej świetlicy pełno jest teraz czytających.

Jak zakazana pieśń, tak i zabroniona książka polska wraca do Warszawy.

Nie można nastarczyć z wypożyczaniem.

Oto „Popioły”, historia takich właśnie jak ten młodych Polaków.

Ale są oczywiście i tacy, co po prostu rżną w karcięta.

Ale cóż to za dywanik! To flaga, która parę dni temu jeszcze powiewała na ulicach Warszawy.

I oto teraz leży jak brudna szmata, na której bębnią marsza buty żołnierzy.

A to ulubiona przez żołnierzy wycieraczka.

Za chwilę może być nowy alarm, więc dobrze uspokoić się grając w szachy.

Harmonijka to bardzo warszawski instrument.

Śpij dobrze dzielny żołnierzu, niech cię Pan Bóg strzeże.

A oto koncert amatorski wśród huku armat.

Czerwony Krzyż ma coraz więcej i coraz trudniejszej roboty.

Bo więc ciągną nowe oddziały, w coraz innych punktach idzie bitwa.

I raz po raz ktoś pada i trzeba biec w ogień, bo każda chwila decyduje o życiu rannego.

Chwała Bogu przez cztery lata udało się przygotować tę pomoc, tak dziś niezbędną, a przede wszystkim wyćwiczono zastęp świetnie wyuczonych i odważnych jak żołnierze sanitariuszek.

Składy podziemnej armii zebrały co się i skąd się dało lekarstw i narzędzi, których jeszcze na jakiś czas starczy. I tak samo jest teraz jeszcze pod dostatkiem bandaży, a poza tym robi się je na zapas z bielizny, którą wszyscy chętnie oddają dla Czerwonego Krzyża. Ale na jak długo tego wszystkiego starczy, co będzie, jeśli Rokossowski nie ruszy, jeśli wciąż będzie wstrzymywał pomoc z zachodu.

Ten zecer już nie musi kryć się i narażać życia. Epopeja podziemnej prasy już jest skończona.

Ileż takich jak ta dziewczyna zecerek i zecerów zginęło na posterunkach. Ileż razy te zecernie rozbrzmiewały odgłosem strzałów, kiedy to drukarz Polski Walczącej drogo sprzedawał swe życie.

Teraz karta odwróciła się, ale ta nowa jest także bojowa. Pisma Warszawy choć jawnie roznoszone są przecież pod gradem kul.

Muszą one dotrzeć wszędzie i od razu. Żołnierz i całe miasto z utęsknieniem bowiem czekają dobrej wieści.

Poczta polska od razu działa tak sprawnie, jakby w ogóle nie przerywała swej pracy.

Nawet dzieci pięcioletnie narażają się roznosząc pod kulami listy.

Ta dziewczynka naprawdę jest na służbie jako obserwator.

Ta sala to po prostu wielkie krawieckie warsztaty armii. Szyje się tu nowe mundury, przerabia niemieckie, kto jest za słaby, aby inaczej przysłużyć się powstaniu, pracuje tutaj.  Uboga szwaczka warszawska i skromna matka rodziny, przywykła sama sobie szyć w domu, są szczęśliwe, że chociaż tak mogą dopomóc polskiemu wojsku. Patrzcie jak wielka jest ta sala, jedna z wielu teraz takich w Warszawie. Stolica tak długo patrzała na nienawistne niemieckie mundury, że chce czem prędzej zapomnieć ich widoku. Trzeba zaraz przyszywać polskie biało-czerwone odznaki, a jednocześnie lecą jak liście z drzewa niewoli wstrętne odznaki wroga.

Niemieckie mundury były solidnie zrobione i bardzo się teraz przydadzą.

Baczność! Odlicz! Powstańcy to nie żadna partyzantka, to prawdziwa armia ćwiczona według najlepszych wzorów, to zarazem cała młoda Polska, najlepsze to, co jest w Polsce, wszyscy połączeni jedną myślą.

Ruszają pod biało-czerwonym sztandarem, którego będą bronić do ostatka, jak broniły swoich znaków pułki wrześniowe i te, które walczyły na polach Norwegii, Francji, Belgii, Italii.

Alarm! Alarm! Znów Niemcy wzmogli ogień.

Ale dla tego małego Warszawiaka to już chleb powszedni. Jak się dobrze schyli nikt go nie zobaczy i przebiegnie z ważnym raportem.

Szybko, jak najszybciej na pozycje!

Wróg może zjawić się tu lada chwila i trzeba go przywitać, jak należy.

I bronić każdej bramy.

Znów Prudential. O parę kroków stąd idzie właśnie zażarta walka o Centralę pocztową. Żaden fotograf tam nie dotrze, ale ciągle suną nowe kolumny żołnierzy i nieulękłe sanitariuszki.

Te samochody, do niedawna jeszcze niemieckie są w ruchu dzień i noc bez przerwy.

Ale wśród szalejącej śmierci Warszawa nie tylko żyje, ale myśli.

I wciąż Rokossowski stoi w miejscu i wciąż nie przepuszcza samolotów z zachodu. A tymczasem wszyscy na … i szybko na barykady.

Trzeba skracać front i przenosić się do lepiej dających się obronić dzielnic.

Nikt nie czeka, aż go zapędzi się do roboty, wszyscy wylegli sami, kto tylko może coś udźwignąć, utrzymać łopatę w ręku. Naprawdę cała Warszawa jest teraz na ulicy. Jedni taszczą jakieś stare sprzęty, im cięższe, tym lepsze, tym trudniej będzie je usunąć.

Oto ciężki stary samochód, przy którym zajęta jest cała ekipa, a to jakaś stara wysłużona kareta. Zjawiają się jakieś kamienie wyrwane z bruku, czy przytaszczone nie wiedzieć skąd; wszyscy pracują, kobiety tak samo jak mężczyźni; pomysłowość z podziemnej walki teraz się przydaje, kopie się doły i ziemię z nich kładzie się w skrzynki, które będą doskonałym umocnieniem barykad. Płyty chodników, jakieś rury tajemnicze, wszystko się przyda.  A to co? To ni mniej, ni więcej tylko portret krwawego Franka, który niedługo śmiercią w Norymberdze zapłaci za swoje zbrodnie.

Cała Warszawa jest teraz jednym tunelem, przez który odbywa się nieustanny w obie strony ruch wojska i ludności. Te tunele oczywiście nie zawsze zabezpieczają od strzałów, ale dają cenne złudzenie bezpieczeństwa. I znów barykady i znów scena jedna z wielu takich samych: trzeba nie tylko samemu się ratować, ale i ratować innych bezbronnych.

Do ofiar okrucieństwa niemieckiego przybywają polskie kobiety i dzieci przywiązane przez Niemców do czołgów i padające od polskich strzałów.

Amunicji starczy tylko na parę dni. Robotnik pracuje dzień i noc, powstańcy wciąż zdobywają broń, ale nic nie może wyrównać jej ubytku, a teraz właśnie trzeba myśleć o zapasach broni, bo walka zapowiada się na coraz dłuższą.

Właśnie dzisiaj od strony Pragi zalega głucha cisza, armaty Rokossowskiego nagle milkną.

Pierwszy spadochron amerykański! Właśnie w tej chwili! Dwanaście puszek na czterdzieści tysięcy walczących! Ale nareszcie coś, jakaś pomoc, jakiś głos z Zachodu.

Piekarz warszawski Pan Edmund Bernatowicz oczyszcza szyld z niemieckich napisów. Na razie pełno jeszcze jest mąki w jego piekarni. Armia przygotowała duże zapasy, później zdobyto bogate składy niemieckie i z tego teraz żyje Warszawa. Codziennie żołnierz i cywil dostają najlepszy w świecie czarny chleb warszawski. Rozdział żywności jest tak sprawny, że każdy jest obdzielony sprawiedliwie.

Bracia Pakulscy to jak zawsze jeden z najbogatszych spichlerzy. Wszędzie w jadłodajniach przy rozdziale żywności widać uśmiechnięte twarze kobiet i dziewcząt warszawskich. W tej dzielnicy jest nie tylko chleb, ale na razie, ile chcesz kartofli i mięsa. Obiad jest jeszcze z paru dań i zaczyna się od zupy, a kończy doskonałą kawą. Naturalnie, że są inne dzielnice, gdzie od razu brak jest żywności.

To wszystko dzieje się równocześnie z wciąż i zaciekle toczącą się bitwą, gdzie śmierć czyha zarówno na żołnierzy, jak i na cywilów. Najważniejsze teraz to zatrzymać tanki niemieckie. Na to wysila się niezrównana pomysłowość Warszawy. Wszędzie pełno zasadzek i czujek. Nie ma dosyć min, aby te tanki powstrzymać, ale powstańcy stawiają ostrzegawcze tablice z polskim napisem: Baczność Mina! I Niemcy ustępują przed tą pułapką!

Największe tanki nieraz zapalane są przez butelki rzucane z niewielkiej odległości często przez małe dzieci, jak ten oto mały żołnierzyk.

Bardzo skuteczną zaporą przeciw tankom są szyny tramwajowe i oczywiście zdemolowane niemieckie „tygrysy”, stare ciężarówki i w ogóle wszelkie żelastwo.

Sztab Generała Van Dem Bacha przemyśliwa, jak złamać to oszalałe miłością wolności miasto. I oto podnoszą się gardziele wielkich dział oblężniczych, jedna, druga i ta ustawiona na kolejowym podkładzie. Do boju idą samoloty, armaty na tankach, deszcz granatów zapalających pada na Warszawę. Całe bloki miasta idą teraz w gruzy. Jeszcze jeden wystrzał. I znów olbrzymia część ulicy wylatuje w powietrze. Domy stają teraz w ogniu jak płonące żagle. Każdy pocisk to ruiny i zgliszcza.

Wielkie domy walą się jak domki z kart. Jeden, drugi. I wciąż nowi bezdomni i całe ulice zamienione w gruzy, w kupę popiołów.

Prudential znów w łunie, której blaski oświetlają rozpaczliwe sceny. Coraz więcej rannych od bomb, od walących się domów od karabinowych strzałów. Pielęgniarki i lekarze pracują bez wytchnienia. Każdy dzień to coraz bardziej zażarta walka i coraz więcej w niej ofiar. Trzeba wciąż nowych bandaży, nowych lekarstw, a jest ich coraz mniej i z przestrachem myśli się co będzie jutro, jeżeli ranni będą napływać tak jak teraz.

Warszawiak nie cofa się, tylko ginie. Życie Warszawy teraz to bitwa i żegnanie umarłych. Nie na cmentarzach, ale na ulicach, byle gdzie kopie się grób z nadzieją, że kiedyś będzie można przenieść zwłoki do poświęconej ziemi. Nad grobami żołnierzy nie rozbrzmiewają salwy, żegna ich milcząca żałoba towarzyszy broni. Wszyscy, którzy tu leżą – mężczyźni, kobiety i dzieci – to wszystko żołnierze. Nasi bracia, krewni, przyjaciele. To grób Brodniewicza, któregośmy widzieli w tylu filmach. I znów mogiły, całe ulice, parki zamienione w cmentarze. Nieraz rodziny przychodzą na pogrzeb najbliższych prosto z pozycji i zaraz po pogrzebie idą walczyć dalej. Jerzy Sulima, znów aktor. Zginął jak Przybyłko, jak Helena Sulima, jak Śliwicki, jak tylu innych uczonych, wielkich pisarzy, aktorów. Wszyscy oni wierzyli, że świat poda uzbrojoną mocną dłoń Warszawie, że pójdzie na pomoc temu miastu, które jak zawsze, tak i teraz walczy „Za Waszą i Naszą Wolność”. Ale teraz Warszawa widzi, że ma już tylko jednego sprzymierzeńca. Tego, który ją „przez tak liczne wieki otaczał blaskiem potęgi i chwały”, który dał jej znieść stuletnią niewolę, i który jeden, jedyny może wynagrodzić jej niewinną krew jej dzieci, jej ruiny i popioły. Do tego jedynego sprzymierzeńca idą teraz wszyscy. Wiara Warszawy jest teraz tak potężna, tak niezachwiana, jak wiara pierwszych chrześcijan w katakumbach. Warszawa cierpi tak jak oni. Ale wie, że to cierpienie nie może być ostatnim słowem jej losu. Warszawa wierzy, że jak zbawienie ludzkości, tak jej była obiecana na krzyżu wolność.

Każdy w Warszawie wie dzisiaj, że w każdej chwili może stanąć przed Bogiem i każdy chce być gotów na tę chwile.

Wciąż coraz gorsze wieści. Dzisiaj właśnie sztab Armii Krajowej musiał opuścić Wolę… A za nim wszyscy mieszkańcy uchodzą przed wrogiem na Stare Miasto.

            Powstanie Warszawskie, którego bohaterstwo i tragedię ukazuje ten obraz było czynem nie mającym równego wśród wydarzeń największej w dziejach wojny.

            Milionowe miasto, całe, jak jeden żołnierz powstało, aby zrzucić pęta niewoli.

            Powstało w słusznej nadziei, że potężna armia sowiecka, stojąca wtedy u bram Warszawy i mieniąca się obrońcą wolności przyjdzie mu z pomocą. Ale Rosja sowiecka jak w roku 1939, tak i wtedy sprzymierzyła się z tyranią przeciw wolności, dopomagając Niemcom do zniszczenia Warszawy. Przez dwa miesiące cała Warszawa: mężczyźni, kobiety i dzieci, ludzie wszystkich stanów i wszystkich partii walczyli nieugięcie i samotnie przeciw bombowcom i ciężkim działom, przeciw całej potędze niemieckiej broni. Głusi na wszystkie podszepty, aby się poddać, wierni do śmierci sztandarowi Waszej i Naszej wolności, ludzie ci właściwie nie złożyli nigdy broni. Warszawa padła dopiero wtedy, gdy już broni nie było, gdy nie było wody i żywności, gdy całe miasto zamienione zostało w kupę popiołów, pod którą legło dwieście pięćdziesiąt tysięcy Polaków.

            Historia będzie sądzić powstanie warszawskie według tych obiektywnych faktów. Będzie ona musiała oddać hołd bohaterstwu i poświęceniu, którym równych szukać by trzeba na najszczytniejszych kartach ludzkości.

            Stwierdzi ona, że powstanie warszawskie upadło, że Warszawa została spalona dlatego, że Rosja sowiecka chciała jej zagłady, że sowiecki Marszałek Rokossowski działał wobec powstania nie jak sprzymierzeniec Zachodu, ale jak sojusznik nazistowskich Niemiec.

            Warszawa padła jako sprzymierzeniec Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Jako sprzymierzonej stolicy należy jej się od świata wolności – wyzwolenie. Jako Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej składam hołd wszystkim poległym na murach i ulicach Warszawy i wyrażam wiarę niezmożoną w Wyzwolenie Warszawy i całej Polski

Scroll to Top