30 lipca 1947 | Tadeusz Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego

PIASA Archives Podcast
30 lipca 1947 | Tadeusz Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego
Loading
/

Calveley 30 lipca 1947

Kochany Kazimierzu,

Od rana mam wielkie święto, bo przyszła od Ciebie kartka. I to nareszcie z wiadomością, że przyjedziesz w połowie sierpnia. Wiec tak, jakbym się już szykowała i na swój wyjazd do Londynu. W ostatnich czasach jestem w ogóle lepszej myśli. Wziąłem parę serii zastrzyków (strychnina i jakaś kombinacja z gliceryną) plus jeszcze jedno lekarstwo, co w sumie dość mi pomogło. Żebym tylko jeszcze mniej się gryzł. Po krótkiej nawalance z pogodą znowu są upały, rano pochmurno od mgły, a później słońce prawie włoskie. Tutaj upał jest dokuczliwy i przez to, że na skutek wilgoci, wszystko paruje – więc chodzi się jak w łaźni, Trochę mnie boli, że piszesz tak skąpo, prawie na kolanie. Tłumaczę sobie to tym, że ponieważ masz w planie wyjazd do tej Argentyny, nie chcesz stwarzać sytuacji bliższego współżycia, abym Ci może nie zaproponował i swego razem z wami wyjazdu.

Nie. Kazimierz, nie zaproponuję. Nie gniewaj się jeśli to przypuszczenie moje wynika tylko z mego urazu – o, ten uraz mocno jeszcze we mnie tkwi – ale rozmawiam z Tobą otwarcie. Niedawno miałem list od Gustawów. Rugnął mnie za to, że podpisałem ową uchwałę Związku. Niestety, żaden z jego argumentów nie wydał mi się słuszny i odpowiedziałem mu w bardzo obszernym liście. Nie chce tutaj tego omawiać, bo najlepiej o tym pogadać jak przyjedziesz. Słuchaj, dlaczego „Orzeł” płaci teraz za wiersze 1 £? Płacił półtora, a wiedz, że Grydzewski płacił 2 £. Nie wiem, czy ta wasza zniżka jest słuszna. Za „Trzech poetów” jeszcze nie dostałem forsy. Napisz zaraz – dosłownie zaraz – czy reflektujesz na wybór fragmentów z mojej pracy o obozie Murnau. Chodzi mi o to, żebym zebrał trochę forsy na ten wyjazd do Londynu. Nie piszę teraz wcale – z dwu powodów. Raz, że jeszcze w czerwcu lekarz kazał mi wszystko odłożyć, co w skutkach okazało się pożyteczne, dwa – że chcę się zabrać do uczciwszej, z planem, roboty po rozmowie z Tobą i po ułożeniu z „Orłem” jakiejś sprawniejszej umowy. Ów wybór sporządziłbym z pracy dawno już zrobionej. Uwaga w sprawie kolportażu „Orła”: po tej zmianie datowania, o czym kiedyś pisałeś, był tydzień, że „Orzeł” np. do nas, do obozu doszedł akurat w sobotę, zgodnie z datą. Ludzie chwalili to; kupowali jako numer pachnący świeżością, aktualnością dnia i daty. Ale było to tylko raz. W zasadzie „Orzeł” się zjawia w najbliższy czwartek po dacie. Skoro mogli raz dobrze go rozprowadzić – to chyba mogą tak robić i stale. Ze wszystkich pism, mówię o naszym obozie – tylko jeden „Orzeł” przychodzi z zupełnie nieaktualną datą. Ktoś nawala w Londynie. Ów zeszyt „Mondo Latino” przyślij, kiedyś w Rzymie zwracali się do mnie w sprawie tego tłumaczenia – i więcej nic nie wiem i nie wiedziałem. Romana pozdrów – razem z tym jego tutaj przyjazdem zapachniała Warszawa i stare, złote czasy. Kiedyś napisałeś w związku z Kiedrowskim: „W Warszawie, w okresie studenckim”. Zrobiłeś uwagę, że to brzmi jak z Bałuckiego. Zapomniałem ci poprzednio napisać, że ja tak samo to odczuwam. – W Warszawie w okresie studenckim – Boże, kiedy to było? Takie uprzytomnienie sobie tego aż przeraża – czuję wtedy, że istotnie ziemia się obraca. Jak już daleko odrzuciła nas od gwiazdozbiorów z imionami: Konieczna, Ujejski, Słoński, indeks, aula, audytorium Brudzińskiego i tulipany przy Bibliotece. Aż wyjrzałem w tej chwili przez okno: widzę z boku drugi baraczek, a na stoliku u mnie leżą nie „Płaskie” czy „Ergo” (człowieku, to są nazwy staroświeckich papierosów młodości), ale „Wild Woodbine”. Mam gdzieś taki wiersz, pisany jeszcze w Lowercrofcie – w deszczu który lał i lał. Nie wysłałem Ci go. Nie wiem nawet czy go w tej chwili sobie przypomnę.

Mieliśmy rosnąć, o siło,
Jak buki mocni
No i patrz, co się porobiło -
Osiwieliśmy, młodości.

Milczenie i zmarszczek sieć
Nocom czarnym.
Serce brzęczy. To pusta miedź
I w duszy zimno jak w psiarni.

Już nie zakwitnę różą,
Maska śmieszna i krzywa –
Wieczny odpoczynek naszym gruzom,
Młodości, kalino siwa.

Już nie wołam i o nic nie krzyczę,
O żadna dłoń i żadna rzecz –
jestem zgasłe pole magnetyczne,
Po którym chodzę jak deszcz.

Wdową po mnie będzie tylko ziemia,
Cóż tej żonie najwierniejszej zostawię?
Od czystego oddechu istnienia
Rozlatuję się, stary Dmuchawiec

Przypomniałem sobie. Tak, tak: Gerwazeńku. Gerwazeńko niech pisze. A „Płaskich” już się palić nie będzie. Pisz, Kazimierz, i rugnij mnie za te cholerskie wspominki.

Bądź zdrów, ściskam
Tadeusz

Scroll to Top