Calveley 23 kwietnia 1947
Kochany Kazimierzu,
zasmuciła mnie – i to nawet bardzo – jedna rzecz. Że jakkolwiek pokłóciliśmy się, stosujesz staroświeckie sposoby i milczysz. Że to niby ja mam pierwszy się odezwać, aby stało się zadość przysłowiu “przyszła koza do woza”. Uważam, że istotnie trzeba iść do woza, skoro ten wóz tak po dziecinnemu wziął na ambit. Wczoraj wysłałem ci „Trzech poetów”. Pisałem do Starzewskiego do Londynu, podając mu nasz nowy adres, bo chciałem odebrać tę trochę grosza za wiersz i artykuł, ale jakoś milczy i nic nie przysyła. Chciałbym teraz zebrać i trochę pieniędzy, bo czekają mnie wydatki. Sporo świadomie wydaje na dożywianie, a dzisiaj właśnie dostałem list od Dąbrowskiej i chcę jej od czasu do czasu coś posłać. Bo się wreszcie zdecydowałem napisać do niej, mimo że ostrzegaliście mnie, żebym tego nie robił. Napisałem mało, rzeczy zupełnie nijakie, ot tak o deszczu, zimie i potocznych koszałkach opałkach. Napisała bardzo obszerny list. Mieszkanie, biblioteka i rękopisy, zakopane w piwnicy w czasie Powstania, wszystko ocalało. Złamała prawą rękę przy gaszeniu pożaru (widzę jak się uwijała) kamienicy na Polnej, gdzie mieszka znowu. Warszawę opuściła dopiero po kapitulacji Powstania i mieszkała pod Łowiczem. Dalej opiekuje się dziećmi brata, który przeszło rok temu wrócił z Anglii i jako cywil, po 30 latach służby wojskowej, jeszcze się nie urządził dostatecznie. Powodzi jej się nieźle, ma sporo dochodów z książek i wznowień. Pisze później tak, zaraz po wiadomości o tym, że dobrze daje sobie radę. Tyle wiadomości pozytywnych. A co do innych, to jakiekolwiek by były: „nie umiałabym, zdaje się żyć poza Polską. Ale tego nie może pewno zrozumieć nikt, kto nie przeżył tu z nami całe go piekła okupacji niemieckiej i całej polskiej tragedii, kto nie wypił całego zgotowanego nam przez los „kielicha goryczy”. Może jednak dobrze, są i tacy, co go całego nie wypili”.
Odpiszę jej, może z dalszych listów wyjdzie wyraźniejszy obraz jej do nas stosunku. O tym, że cało wyszedłem z niewoli wiedziała, nie wiem od kogo. „Prosi”, żeby pisać do niej. Bardzo mnie ten list już przez sam fakt, że mam koło siebie jej słowa, wzmocnił i ogłaszam dla ciebie winowajcy, i dla wszystkich – amnestię. Wznawiam prywatne stosunki z wami, urzędowe wznowiłem – wczoraj, wysyłając ci specjalną notę. Myślę, że współżycie między naszymi państwami ułoży się jak najlepiej, czekam na korespondencję dyplomatyczną (nie w chytrym znaczeniu tego słowa) ze strony brukselskiego “rządu” panów.
Do Gustawów nie pisałem już kupę czasu, chyba jeszcze od świąt Bożego Narodzenia, Krystyna przysłała niedawno kartkę z Rawenny – była na wojażu – ale w zasadzie i oni milczą. Naglerowa pamięta, przesyła śliczne listy… Ach, gdybym był trochę starszy, dziewczyno! Już ja mam szczęście do starszych pań. U nas od paru dni wichura taka – że prawie koniec świata. Już prawie nie można wytrzymać. Łomot i gwizdanie, czuje prawie fizycznie jak pędzi ziemia. W mojej sprawie – mieszkanie – cisza, i ciszą – przewiduje – zostanie dalej. Jakieś jeszcze akty dobrej woli wobec was mam uczynić, żebyś się łaskawie odezwał? Do wichury przybył od godziny deszcz – cholera z tym światem. U was chyba już tęga wiosna.
Ściskam
Tadek