9 października 1956 | Tadeusz Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego

PIASA Archives Podcast
PIASA Archives Podcast
9 października 1956 | Tadeusz Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego
Loading
/

Londyn 9 października 1956

Kazimierzu Drogi,

wczoraj dostałem Twój list i od razu wsiadam na ważnego konia. Koło mego stypendium zupełna cisza. Jeśli więc znajdziesz sposobność, wybadaj Nowaka, ale błagam, Kazimierz, zrób to jak najoględniej. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby wyszło z tego jakie upominanie się o pomoc. Zrozum, że z Tobą mogę tak rozmawiać, ale pary nie puszczę z gęby do kogo innego. Z Twojej pożyczki chciałbym skorzystać – przyślij zatem jeśli możesz „co łaska”. Tak zawsze mówił dziad w skierniewickim kościele, kiedy obchodził ludzi i stukał grosikiem w dno tacki. Zwrócę Ci przy pierwszym pomyślnym wietrze, o którym jeszcze nie zwątpiłem.

Trochę o Dąbrowskiej, a zacznę od końca, bo to najważniejsze. W dniu odlotu do Paryża kazała przyjechać do hotelu na ostatnie śniadanie. Jedliśmy tylko we dwoje. Sama podjęła temat: „Jeszcze nie wracać, siedzieliście tu tyle czasu, trzeba jeszcze poczekać. Chyba, że tylko na urlop, na trochę”. Odpowiedziałem, że gdybym tam pojechał „na trochę” i gdybym tam postawił nogę, sam nie chciałbym wracać. Tam się nie jeździ na urlopy. Potem mówiliśmy o czym innym. Po śniadaniu spotkaliśmy w hallu Słomińskich, Brzechwów i Brandysów, którzy na nią czekali. Krótko z nimi rozmawiałem i trzeba się było żegnać, bo jechali do ambasady po papiery podróży. Byłem już w drzwiach na ulicę, gdy mnie jeszcze zawołała i podbiegła. To ej prawie dosłowne zdanie: „A jak już będzie w kraju taka sytuacja, że mógłby objąć i pana wypadek, bo powiedział pan, że z chwilą postawienia tam nogi już by pan nie chciał wrócić, to ja panu dam znać”.

Z delegacją miał przyjechać do Londynu i Putrament. Powiedziała im, że jeśli pojedzie Putrament, to ona nie pojedzie, i gościa wycofali. W pewnej chwili powołałem się na oświadczenie rządu warszawskiego po wypadkach poznańskich. Aż Ją rzuciło w fotelu: „My z tego kpimy, a pan o tym wspomina”.

Przez te lata nie chciała mieć z nimi wszystkimi żadnego kontaktu. W redakcji „Nowej Kultury” i jej poprzedniczek była tylko raz i to wtedy, gdy bała się, że Jej zmienią tekst, a nie przysłali korekty. Nie widziała żadnego rosyjskiego filmu. Zdziwiłem się. „Ja ich mam dosyć” – odpowiedziała. Po przygodach z wydaniem I-go tomu Pamiętników starego Stempowskiego, drugi tom schowała na lepsze czasy i wydawnictwa o tym jeszcze nie wiedzą. Przy pierwszym tomie zawołali Ją do cenzury i kazali napisać Jej wstęp, żeby źle nie zrozumiano np. okresu, kiedy Stempowski gospodarował na Ukrainie.

Opowiedziałem Jej o londyńskich, bardzo ciekawych odczytach Juliusza Poniatowskiego. Mówił dość pozytywnie o rolnictwie w kraju. W materii byłem dość obkuty, bo na tych wykładach robiłem nawet notatki. Nie godzi się z Poniatowskim i wyjaśniła mi wiele bied wynikłych z samego rządu. „To jest czyściec – powtarzała – to jest czyściec”.

Zamieszanie odwilżowe było wśród pisarzy wielkie. „Andrzejewski – to są Jej słowa – lata po Warszawie, bije się w głowę i powtarza: kurwa jestem, kurwa jestem, kurwa jestem”. Zapytałem o Jastruna. „Też zgnębiony – odpowiedziała – bo dał się wciągnąć. A po co w to wchodził? Sam sobie winien”.

Dużą niespodzianką był dla mnie obraz społeczeństwa w kraju. Jest pewna grupa światle postępowych ludzi, nie komunistów, ale reszta to coraz ciemniejsza reakcja. Ogół nie przerobił w sobie nowych komunistycznych wartości na nowe nie komunistyczne pożytki. Broniąc się idzie w tył. Ambona działa w tym nie bardzo światłym sensie.

Mówiliśmy o sprawie drukowania pisarzy emigracyjnych w kraju. „Ale musi być spełniony jeden warunek – powiedziała – nie możecie pisać, że w kraju jest okupacja, „komunizm”. Odpowiedziałem, że taka rzecz jest przecież nie do przyjęcia. Wzruszyła ramionami. W ogóle, wiesz, przy całym swoim sprzeciwie wobec tego co tam się dzieje, nie może zrozumieć pewnych restrykcji idących z naszej strony. A kiedy Ją postawić wobec argumentów usprawiedliwiających naszą postawę, robi wrażenie, że staje się bezradna, choć nie pogodzona. I to były najsmutniejsze momenty, te nie do rozwiązania. „Kulturę” uważa za stanowisko postępowe, a o Grydzewskim mówi: „polski obłęd, polski obłęd”. Grydzewski i Borman uraczyli Ją wspaniałym śniadaniem, a że jest na dobre jadło łakoma, więc o fecie mówiła z zachwytem.

Wszystkie te smutki, o których było wyżej, powtarzają się i w Jej liście, świeżo, bo dzisiaj nadeszłym. „Nie powinniście – pisze – budować żadnych kordonów sanitarnych ani żelaznych kurtyn między nami i Wami. Zostawmy to już postronnym”. No, ale powiedz, jak rozwiązać, kiedy Ona sama bidna nie mogła znaleźć w czasie rozmów pewnego, rozumnego wyjścia. W pogawędkach często atakowała emigrację, oczywiście tylko na odcinku kulturalnym, bo i reszta, ta „polityczna”, nie może być brana poważnie w rachubę. Zarzuciła nam np., że przegapiamy wydawnictwa obce, które na podstawie urzędowych informacji z Warszawy źle informują świat o rzeczach polskich. Są to wydawnictwa nawet naukowe. „To do Was należy”. A’ propos wrześniowego numeru „Kultury” tak pisze w tym dzisiejszym liście: „Odsłania w życiu emigracji te głębokie schorzenia, które ja w czasie tak krótkiego pobytu z Wami sama zauważyłam i o których mówiłam kilkakrotnie i Panu i innym. I widzę, że nie myliłam się. Te wszystkie postacie zła, które my długo cierpieliśmy oniemiali, a z którymi u nas się dziś walczy – u Was kwitną i wyrastają coraz bujniej”.

W Londynie miała np. za złe Bobkowskiemu, że napisał ten artykuł w „Kulturze” o odwilży. „Zamiast iść na pomoc, szkodzicie” – powiedziała mi wtedy.

Taki jest ogólny obraz problemu „Dąbrowska”. Najogólniejsze w nim te sprawy, których nie da się rozwiązać nawet Jej narzędziem moralnym. I kto wie, czy nie w tym sęk: Jej klucz moralny nie potrafi otworzyć polityki współczesnej, inaczej uzbrojonej niż pozytywistyczna niewola. Mówiła mi np. o artykule, który pisze i gdzie będzie mowa o tym, że w czasie dawnej cenzury powstały największe dzieła. Rozumiesz tor jej myśli.

Kazimierz, te wiadomości są tylko dla Ciebie. Pomyśl, ile biedy mogłoby powstać, gdybyś nieopatrznie puścił je w obieg. Bardzo Cię proszę o ostrożność w tym względzie. Bardzo proszę.

Kończę, bo na piątą muszę iść do „Dziennika” na obrady jury konkursu na powieść. Lektura jeszcze nie skończona, ale te kilka rzeczy, które już mam za sobą nie nastrajają wesoło.

Ściskam,
Tadeusz

Scroll to Top