Przedwieczór Trzech Króli, 1959 | Tadeusz Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego

PIASA Archives Podcast
Przedwieczór Trzech Króli, 1959 | Tadeusz Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego
Loading
/

Londyn, Przedwieczór Trzech Króli 1959

Kazimierz,

dostałem Twój recenzyjny list, promujący słuszne zmiany w takich zbiorowych audycjach. Powiem o tym Tymonowi, Choć wiem z góry, że to groch o ścianę. Istotnie, za bardzo się przejmuję radiowymi sprawami, które powinienem, jak słusznie pisałeś, traktować czysto materialnie, bo o to tylko chodzi. W tym miesiącu nagram bardzo mało, może jedną rzecz zaledwie, bo właśnie kończę lekturę szkiców Tarnawskiego o Conradzie, by o nich trochę napisać na wieczór nagrodzonych. A potem parę kartek o różnych zmartwieniach i oporach przy pisaniu na walny zjazd, gdzie zabiorę głos z Zahorską. Byłem u niej w święta, obgadaliśmy temat, który – jeśli się go dobrze ujmie, może być ciekawym niemal dialogiem. Ja mam narzekać, a wiesz, że to umiem, ona ma pocieszać i dawać rady. Rada jest jedna: usiąść i pisać, ale to trochę podleczy – takie rozdrapanie wrzodu.

Nie wiem, jakiegoś miał Sylwestra; ja pierwszy raz w życiu wróciłem z sylwestrowego pijaństwa o pół do siódmej rano. Byłem u Kirkienów, piłem – trochę z determinacji wszystko, co było pod ręką, a było tego i różności, i wielkości, kryształy jak szklanki, a Kirkien chodził z butelką i wołał na mnie: „A gdzie ten pijak?”. Mogę naprawdę dużo wypić. Piłem, tańczyłem i gadałem Toli jakieś złośliwości, z które przelewała swoją wódkę czy wino do mego kieliszka. Działała więc jak widzisz bardzo społecznie. Stasio Baliński wygłosił o dwunastej, którą wybiłem na tacce, noworoczną odę z powinszowaniami dla każdego z gości; napisał to nawet dowcipnie. Wariowałem pod hasłem sobie na pohybel, a oni wszyscy brali to za czar Tadzia. Kiedy się więc znalazłem na pustej ulicy, prawie dosłownie słyszałem swój własny śmiech z samego siebie, z ludzi, z tej nocy i ziemi, która się obracała i którą nic nie obchodziło.

A teraz już prawie wieczór, kupa książek Conrada na stole, fotografia Dąbrowskiej w stojącej ramce, wieczór Trzech Króli, cholerny deszcz za oknem i pusto aż dzwoni. No broń się, człowieku.

O Twoim Dominiku wiem wszystko. Pierwszą rzeczą, jaką zrobię po owych gadaniach dla Związku, będzie słów parę właśnie o nim dla ”Wiadomości”.

Wiesz, Kazimierz, że jeszcze boję się karty, jeszcze mnie straszy samo pióro, bo zaraz słyszę grzechot tamtych masek. Jest wtedy ktoś koło mnie i trzęsie w ręku tymi maskami, papierem, farbą, aż idzie rechot. Co pomyślę o karcie i piórze, zaraz to mam przed oczami i w uszach. Maski na pęczki, maski na pęczki. Godzina, w której tego obrazu nie zobaczę więcej, będzie najszczęśliwszą godziną mego życia. Bo też otarłem się o coś, co mi przypomina Kurtza z ‘Jądra ciemności”. I sam jestem po tym wszystkim takim Kurtzem. Maski na pęczki, maski na pęczki. Do wyboru, tanio. Jezu.

Życzę Ci na nowy rok wszystkiego dobrego i szczęśliwego, Kazimierz. Pozdrów Krzyżanowskiego, nie odpowiadałem mu nawet na listy, a pamiętał zawsze i zawsze był mi przyjazny. Pozdrów i ks. Kirschkego. Nie wiem jaki jest teraz, pogadałbym trochę. Pamiętam, jak dawniej, za szczeniackich lat, przywozili do skierniewickiego kościoła tzw. opętanych. Kładli takiego na posadzce zakrystii, a ksiądz odmawiał egzorcyzmy i kropił nieszczęsnego wodą święconą. Biedak się rzucał i mówiono, że to diabeł, nie mogący znieść pokropku. Sam bym się kazał teraz tak pokropić. Powiedz Kirschkemu – niech się pomodli za mnie. Bardzo potrzebuję nagłej pomocy.

Czyś już zdrów?

Napisz –
Tadeusz

Scroll to Top