6 września 1947
Kochany Panie Tadeuszu,
Kilka dni temu wróciłam z wczasów obozowych. Załatwiłam, tak mi się zdaje, sprawy poborów i kart żywnościowych. Nie wiem tylko, jak długo zostawią mnie tu w spokoju. Słowo „spokój” powinno w ogóle wyjść z obiegu, ale jeszcze ciągle posługujemy się nim, jak tymi innymi słowami, które należą do kategorii marzeń.
Jeszcze przed wyjazdem widziałam się z Gustawami, wczoraj byli u mnie z Kołonieckim i Wandą Hoffmanową. Gustaw zaaferowany, bo nie wie, jak mu się sprawy potoczą. „Kultura” ma dalej wychodzić, Instytut dalej istnieć w Francji. Nie widziałam się jeszcze z Giedroyciem, który mi sprawę włoskiego wydania „Krauzów” pokręcił. Może nawet zaprzepaścił. Nic mi się nie wiedzie na „platformie” życia, zawsze nawiązuję dobre stosunki z pogodą, względnie z przyrodą. Zatem i ja tak samo. Kiedy Pan przyjedzie na spotkanie z Gustawami? Podobno są niedaleko Pana i, jak mi mówili, próbowali Pana ściągnąć bezskutecznie.
Przyjechawszy, muszę najpierw wrócić do normy, przyzwyczaić się znowu do mojego trybu życia i poniekąd do siebie samej.
Pisałam chyba, że bawi tu Kołoniecki. Widziałam się z nim kilka razy. Coraz ciężej, po rozmowach z ludźmi stamtąd, być tutaj i w ogóle — być. Bo to, co jest tam teraz, nie jest już i dla nas, a tutaj jest nieznośnie.
Usiłuję trzymać się w ryzach, ale już nie bardzo mi się to udaje. Jestem jak w nieznanym lesie i zabłądziwszy, popadam w panikę.
Proszę mi zaraz napisać, jak u Pana. Jak te wszystkie społeczne zamiary, jak biblioteka. Zawsze mi się zdaje, że Pan wymija siebie. Czy tak? I dlaczego?
Proszę się nie gniewać na wścibstwo. Zwalniam też Pana z odpowiedzi, jeżeli to Panu sprawia przykrość.
Serdecznie pozdrawiam i czekam na list.
Herminia Naglerowa