12 czerwca 1947
Drogi Panie Tadeuszu — Dziękuję za list i za papierosy. Odpisuję dopiero teraz, gdyż jakiś czas nie było mnie w Warszawie. Bardzo piękny i wzruszający jest Pana opis z 40-go roku o tym poranionym lotniku grającym na organkach. Podobniśmy wszyscy do niego. Cały zresztą pokiereszowany świat gra tak na tych organkach.
Niech Pan pozdrowi ode mnie serdecznie kogokolwiek Pan spotka z moich znajomych.
Dziękuję za pamięć o „moich” dzieciach. Jurek jest prawdziwą pociechą moją. Piękny, dobry jak anioł, dzielny i inteligentny, mógłby być chlubą najbardziej wymagających matek, prócz własnej, której wartości syna są do niczego nie potrzebne. Ela jest mniej interesująca, ale da sobie radę w życiu, bo jest przystojna, śmiała, sprytna i wygadana. Niestety, od wakacji mój brat (bardzo miły chłopak i ma na imię Bogumił) chce już koniecznie zabrać dzieci do siebie. Nie sprzeciwiam się temu, bo rozumiem te rodzicielską ambicję i potrzebę serca, która jest wzajemna, bo i Jurek jest w ojcu zakochany. Ja zresztą coraz bardziej lubię samotność i coraz więcej potrzebuję absolutnego spokoju dla mej pracy. Nie idzie mi ona tak żwawo jak to dawniej, bo właściwie, to prawie przez dwa lata przychodziłam do siebie, męczona zaburzeniami nerwowymi po katastrofie Warszawy, po której długo mi było dziwne, że mamy bezczelność chodzić żywi. W sprawie Conradowskiego pojęcia wierności, polemizowałam z Janem Kottem w długim artykule drukowanym w niezależnym dwutygodniku „Warszawa”. Czy Pan się z tym czasopismem za granicą nie spotkał? Było w nim i parę innych moich rzeczy. Może dostanę jeszcze te stare numery, to Panu wyślę. Niech Pan mi nic nie przysyła, boć sami chyba teraz jesteście w ciężkim położeniu. Papierosów mi teraz nawet nie wolno palić (choć palę wciąż, nieszczęsna, ale staram się ograniczać do minimum) — mam wysokie ciśnienie nerwowego podobno pochodzenia.
A już jeśli ktoś miałby jakieś potem możliwości, to przymówiłabym się raczej o… czekoladę, herbatę i dobry papier do pisania, bruliony bez linii, o jakie w Polsce zawsze było trudno, taśmy dobre do małej maszyny. Ale to są pewno już pragnienia z bajki o nienasyconej rybaczce. W gruncie rzeczy mogę się obejść tem, co tu można kupić. Życie nas nie pieściło, i po latach wojny wszystko (materialnie) wydaje się luksusem. Czy i kiedy złącząsię wszyscy Polacy i wszyscy wszystkich będą mogli zobaczyć?
Najserdeczniej pozdrawiam Pana,
Maria Dąbrowska