21 czerwca 1947 | Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego

PIASA Archives Podcast
21 czerwca 1947 | Sułkowski do Kazimierza Sowińskiego
Loading
/

Calveley, 21 czerwca 1947

Kochany Kazimierzu,

dzisiaj wróciłem z Londynu. Z Crewe (czyta, się Kru) trzeba już dojechać autobusem do obozu, a tu jak na złość wybuchł strajk autobusowy (tylko na tej linii) i byłem w porządnej kropce. Uratowała mnie cudem spotkana ciężarówka… z naszego obozu. Czekało na mnie trochę poczty i jest wielka uciecha, bo nadszedł list od Dąbrowskiej i, od ciebie. I książeczka z okładką jakby spłowiałą od alpejskiego słońca – jej grafika robi na mnie wrażenie, że to książeczka, która długo leżała w trawie na słońcu – malarz skląłby mnie za takie „fachowe” określenie. I dlatego od razu jest ciepła mimo odwrotnych pozorów.

+

Z Londynu – po tym tygodniu – wróciłem jak po mocnej, skutecznej kuracji. Przyjechałem z dwoma bąblami na nogach i z tlenem w cielsku i w duszy. Żyłem tam takimi „zmartwieniami”: jak, trzeba poruszać się w kolejce podziemnej, którymi ruchomymi schodami (cudowna jazda) wyjść na ulicę, jak dojść na wystawę w Galerii Narodowej, albo na wystawę obrazów Knappa. To jest malarz, o którego posprzeczał się Jastrzębowski z waszą Alicją – zdaje się – Drwęską. Londyn na wiosnę jest śliczny – w środku miasta spotykasz jeziorko z szuwarami i kaczkami. Ruch nie jest nerwowy, wcale nie męczy, bez pośpiechu nadpływa i odpływa – spokojny, rozsądny puls. No i zieleń. Odżyłem i nikt mnie już do końca życia nie przekona, że Londyn jest brzydkim miastem.

+

Zjazd był bardzo ożywiony. Dokończę już jutro, bo i późno i jestem zmachany tymi strajkowymi przygodami. Dobranoc.

Niedziela.

Stale się pytam znajomych: jak wy tu możecie w tym Calveley wytrzymać? A oni na to śmieją się, że po powrocie jestem wielki pan i ważniak. Ale wracam do Zjazdu. Na wstępie Terlecki i Kisielewski zreferowali co uradzono na zebraniach zarządu i przeczytali oświadczenie proponowane przez Zarząd. Sedno: że nie będziemy drukowali w pismach krajowych. O głos poprosił Nowakowski. Mówił parę razy na tym zebraniu – za każdym razem z uniesieniem (nie z nerwami) – oracyjki wykańczał po aktorsku w dobrym rozumieniu tego słowa.

„Uważam, że ta b. ważna dzisiejsza debata winna się odbyć w atmosferze poufności. Nie powinno być między nami nikogo, kto już przeszedł czy przechodzi Rubikon. Na sali jest taka osoba (chodził o Grabowskiego). Kto rozmawiał z panem Borejszą, nie może rozmawiać z nami.”

Koło mnie siedział Baliński. Nerwus straszny. Za każdym zdaniem Nowakowskiego czy innej osoby, która trafiała mu do przekonania podskakiwał na fotelu, bił dłonią w poręcz i wołał: „tak, tak, racja.” Tłumaczyłem mu, żeby się uspokoił, ale gdzie tam!

Stroński (przewodniczył): „Pan Nowakowski jest specjalistą od Rubikonów, ale uważam, że są tu członkowie Związku i że wszyscy mają prawo tu być.”

Piasecki: „Powinniśmy rozmawiać swobodnie, choćby tu siedział sam pan Borejsza.”

Mackiewicz: „Ja będę głosował przeciwko oświadczeniu zaprojektowanemu przez zarząd. Bo kto tu czyta? Trochę młodzież. W wojsku, może porucznicy, no bo przecież od majora w górę nikt nigdy nic nie czyta. A Sienkiewicz? Czy nie pisał pod zaborem?” (Podaję tylko sens nawet dłuższych przemówień).

Pomian, mówił efektownie, z akcentami niezmiernie burzliwymi, ale argumentował rzeczowo, nie do zbicia. „Rządowi w Warszawie wcale nie jesteśmy potrzebni, chodzi o rozerwanie Związku Pisarzy, dlatego chcą, żeby pisać w pismach krajowych, choćby nawet ktoś został na emigracji. (Podniósł w górę numer „Odrodzenia” z Grabowskiego) Pan Grabowski – pisze, że się nie zgadza z wieloma sądami tzw. emigracji. Chce tam drukować, niech wraca. A co się zmieniło w kraju od 1945 roku? Nic. Polityka Warszawy nabrała wyraźniejszego wyglądu. Więc jak należy rozumieć pana Grabowskiego, skoro kiedyś przecież brał udział w tej emigracji? Z czym się teraz nie zgadza? Panie Grabowski, panie Grabowski!!!!!”

Nowakowski: „Z początku miałem pewne zastrzeżenia, teraz widzę, że sytuacja się wyjaśnia, jest już wyraźna i rad jestem, że są wszyscy. Zabolała mnie jedna jeszcze rzecz. Pan Grabowski pisze: „tak

zwana emigracja”. Co to znaczy? (Łzy mu stanęły w oczach). A czy pan myśli, że my tam nie chcielibyśmy być? Nie chcielibyśmy tam pisać? Więc ja jestem tak zwana emigracja?”

Baliński skacze coraz mocniej: „tak zwana, tak zwana!” Wreszcie wstaje: „Niech pan napisze, teraz, panie Grabowski, że jest i emigracja nie tak zwana. Bo ja do siebie nie mogę wrócić. Niech pan ma odwagę napisać, że jest i nie tak zwana.”

Mackiewicz w czasie przemówienia Pomiana wyszedł i więcej nie wrócił. Nie zrobił jednak – Mackiewicz – ujemnego wrażenia. Raczej takiego swawolnego Dyzia, który dla zasady musi być przeciwnego zdania.

Grabowski: „Moja rozmowa z Borejszą dotyczyła tylko wydania w kraju „Anny”. Zaproponował mi to Borejsza, odpowiedziałem, że jeśli uważa, że ta książka jest potrzebna czytelnikowi w kraju, to niech ją wyda. Ojciec jest w ciężkim położeniu, więc honorarium kazałem wypłacić rodzinie. Tutaj w ogóle nie ma czytelnika. Widzę, że moja osoba stała się główną przeszkodą w obradach, więc zgłaszam moje

ustąpienie ze Związku. Czas pokaże kto miał rację. Panu Profesorowi (do Strońskiego) dziękuję za pomoc i życzliwość, jaką mnie darzył w pracy w okresie wojny.” (Operował niepoważnymi argumentami, ale mówił b. spokojnie).

W głosowaniu wszyscy wypowiedzieli się za owym oświadczeniem proponowanym przez Zarząd.

Nowakowski: „Jest mi niezmiernie przykro, że musiałem podnosić takie zarzuty przeciwko Panu (do Grabowskiego)” – podszedł do niego wzruszony i podał mu rękę.

Przemawiali także: Pragier i Folkierski. Był i Kukiel (reprezentowali Rząd). Mówili o tym, że sprawa warunków pracy i życia pisarzy jest rozpatrywana, że tylko śmierć Prezydenta przerwała te rządowe debaty nad tą kwestią i że pomogą na pewno. O niczym konkretnym nie wspominali. Trochę ich oświadczenia wisiały w próżni. Potem zeszliśmy na obiad, na którym wzruszeni Grabowski i Nowakowski siedzieli koło siebie, ja flirtowałem z Herminią, a Zahorska obnosiła śliczne dwie róże wpięte w suknię. Następnego dnia pojechałem do Herminci z kwiatami i siedzieliśmy – nie śmiej się – przy herbacie i ciasteczkach jak dwa przejęte sobą aniołki.

Potem druga rozmowa z Czuchnowskim o tym, co mogłoby postawić „Orła” na nogi – o tym potem – może już jutro. Bardzo ładnie zareagował na mój artykuł. Potem Westminster. Potem Galeria Narodowa.

Potem pergole różane w Kew Gardens. I potem bąbel na prawej nodze.

Potem Oxford Circus, Piccadilly Circus, potem wieczorem w ślicznych alejkach Kensington Gardens, polityczna rozmowa z Czuchnowskim, potem kolejka, schody ruchome, wczesne śniadanie i znowu ulice, drzewa i słońce. Potem drugi bąbel – na lewej nodze, film. Czy dostałeś moją kartę pisaną w Galerii? Znowu galeria, ów Knapp z przykręcanymi ludźmi, cały zielony i fioletowy, wzdęte brzuchy z głodu, kości i druty – bardzo to jest jeszcze literackie, choć sposób deformowania każe uważniej na to wszystko patrzeć – znowu befsztyk z cudowną cebulą w Ognisku. W Westminsterze nad płytą Darwina stałem chwilę i powiedziałem w duchu: „Mistrzu, miałeś chyba rację”. Znowu na chwilę Hermińcia i Wohnout – masa przygodnych spotkań z kochanymi rodakami. Sen z miejsca – sypiałem jak suseł i szczęśliwy jak ptak.

+

Raniutko dokończę tę epistołę i na dziewiątą wrzucę do skrzynki. Już późno. Trzeba uderzyć w kimono. Jeszcze tyle rzeczy do opowiedzenia, ale to już w następnym liście. Dobranoc.

Poniedziałek

Kazimierz, proszę cię na wszystko, nie opowiadaj o szczegółach zebrania nikomu – obrady miały charakter poufny. Te rzeczy powtarzam tylko tobie, bo ci się przecież należą. List zniszcz po przeczytaniu, nie chciałbym, by kiedyś powiedziano mi, że rozgłaszam to, co powinienem przemilczać. Dzisiaj wieczorem napiszę list drugi do ciebie – już z podaniem rzeczy, o których będę pisał dla „Orła” i na co możesz liczyć. I w innych, dość ważnych sprawach. Więc, pamiętaj – nie opowiadaj nikomu, ale to nikomu.

Ściskam
Tadeusz

Scroll to Top