Ucieczka

PIASA Archives Podcast
PIASA Archives Podcast
Ucieczka
Loading
/

Włodek Turczyniak dochrapawszy się posady magazyniera kuchni SS zamyślił ucieczkę. Rozejrzawszy się w otoczeniu doszedł do wniosku, iż po usunięciu niektórych przeszkód może zaryzykować skok na „wolność” z rejonu magazynu, który był w pobliżu rzeki Soły. Jedna ze ścian budynku nie była strzeżona od rzeki drutami, zaś dolne okna tejże ściany należały do piwnicy budynku. Okna te zaopatrzone były w żelazne kraty, ponadto sama piwnica mała ciężkie żelazne drzwi z zamknie, od którego klucz posiadał scharführer magazynu, pilnujący owego klucza jak oczka w głowie. Wszystko to zbadał Turczyniak dokładnie, a że był chłopcem cwanym i śmiałym, zaczął działać, inaczej mówiąc zrobił odcisk otworu od żelaznych drzwi piwnicy. Mając odcisk mógł zamówić u Michała Kuli, majstra ślusarni, odpowiedni klucz. Kula, chłop bystry, domyślał się, iż Włodek chce mieć dostęp do jakiejś esesmańskiej żywności i to było jego wielkim bodźcem do tej roboty. Mając obietnicę, iż będzie miał udział w zysku, dołożył zaraz wszelkich starań i klucz po dwu dniach był gotowy. Turczyniak sprawdziwszy, iż klucz pasuje jak ulał, uiścił Kuli królewską zapłatę, w skład której wchodziły papierosy, salami i cały bochenek chleba. Hojność ta obliczona była przez Włodka na zachęcenie Kuli do zrobienia jeszcze jednej trefnej rzeczy w postaci innego klucza zdatnego do odkręcania śrub trzymających kratę w piwnicznym oknie. W planach Turczyniaka miało to ogromne znaczenie. Obozowy Bauleitung współpracujący ściśle z miejscowym gestapem na obmyśleniem wszelkich zabezpieczeń wykluczających ucieczki więźniów, nie potrafił dopilnować i sprawdzić wszystkiego, dzięki czemu i krata w piwnicy nie była wmurowana w ścianę, a tylko przylegała do niej. Scharführer znał ten mankament, lecz pocieszał się, iż w wypadku pożaru tędy po zdjęciu kraty da się ratować zapasy. Krata trzymała się ściany dwoma zawiasami przykręconymi wielkimi śrubami do muru.

Mając klucz można było śruby odkręcić, odjąć kratę od ściany, odłożyć cicho na bok i pryskać przez okno ku rzece Sole. Obmyśliwszy wszystko dokładnie, zdjął Włodek wymiar śrub owej okiennej kraty i wręczył rysunek Kuli. Majster ślusarni, który przed rokiem osobiście przyśrubowywał kratę, od razu zrozumiał zamysł Turczyniaka; długo patrzył na rysunek śruby nic nie mówiąc, zapalił jeden z ofiarowanych mu papierosów, potem spojrzał klientowi głęboko w oczy nim wyrzekł. Wiem o co ci chodzi; klucz do śruby mogę wykuć, ale nie chcę wiedzieć o niczym! Jak ci się nie uda, masz powiedzieć, że klucz ukradłeś w naszym komandzie, a nawet gdy ci się uda, to oba klucze weź ze sobą i wrzuć później do Soły. Przysięgnij, że tak zrobisz! Przysięgam, że tak zrobię, powtórzył Turczyniak, patrząc Kuli prosto w oczy, a potem podwoił ilość zapłaty i tym chwycił Kulę. Ryzyko roboty było wielkie, ale Kula wiedział z obozowej praktyki, iż każda prywatnie zdobyta miska zupy jest nadstawieniem gardła, ale ci co się bali ryzykować ulatywali kominem. Za kilka dni, gdy klucz był gotowy i sprawdzony na śrubach, w głowie Turczyniaka zaświtały jaśniejsze przebłyski wolności, a choć jeszcze ogrom przeszkód leżał przed nim, sam sobie nie wierzył, iż wszystko zbliża go do wielkiej chwili.

Największą jak dotąd trudnością było odrysowanie śrub, gdyż scharführer rzadko kiedy zabierał Włodka ze sobą do piwnicy, ale choć był ostrożny i patrzał na ręce, więzień go prześcignął w sprycie, rysunek zrobił i esman nie złapał go na tym. Ukrywszy dobrze oba klucze na strychu, zaczął obmyślać sposób zdobycia cywilnego ubrania. Aby to osiągnąć trzeba było zawrzeć znajomość z kimś kto pracował w magazynie cywilnych ubrań, czyli po obozowemu w Efektach. Komando Efektenkamer składało się z ludzi bardzo sprawdzonych przez administrację obozu i ci, którzy w nim pracowali, wiedzieli czym pachnieć może jakiekolwiek odejście od przepisów. Praca tam była dobra, bo pod dachem i przy tym lekka i dająca szansę przeżycia obozu. Zdarzało się tutaj, iż przy cichej zamianie starego pasiaka na nowy, można było zafasować od kapy bądź blokowego, porcje chleba, kilka papierosów, a nawet pasztetówkę i to bez wielkiego ryzyka. W Efektach była też i podręczna pracownia krawiecka, gdzie prasowano esmańskie mundury i nawet je przerabiano. To tutaj pracował słynny Harry, międzynarodowy kasiarz, któremu koledzy po fachu z wolności pomogli do ucieczki. Harry poza kasiarstwem umiał szyć i kroić wojskowe mundury w sposób tak mistrzowski, iż w tym fachu konkurenta w obozie nie miał.

Co do Turczyniaka, to sprawę cywilnego ubrania rozłożył na raty w ten sposób, iż najpierw pod pozorem zbliżającej się zimy za połeć pasztetówki, namówił Bastyra z Efektów do postarania się o gruby ciemny wełniany sweter. Bastyr wiedział, iż esmani na te cywilne swetry u kapów i blokowych patrzą jakby przez palce i dla Turczyniaka zrobił również ten ciepły wyjątek. Szukanie swetra trwało dość długo, gdyż Turczyniak grymasił; to sweter był już zniszczony, to nie dość gruby, więc niby pomagał Bastyrowi w szukaniu, a w rzeczywistości szło mu o to, by cicho i całkiem niewidocznie utrafić w cywilną czapkę.

Złodziejski ten manewr udał mu się zupełnie i zanim Bastyr się obejrzał, szara cyklistówka była już ukryta pod pasem od spodni. Uporawszy się z tak ważnym dziełem, raczył się dopiero zgodzić na pulower, który mu Bastyr podał, nałożył go pod bluzę i z tymi skarbami wrócił do Komanda. Strych SS kuchni był bardzo duży i mógł w jego zakamarkach ukryć i sweter, i czapkę, więc uczynił to zaraz. Za drugą bytnością swoją w Efektach, pod pozorem zmiany pasiaka, zwędził cienkie szare portki, które złożył starannie i ukrył pod bluzą. W ten sposób miał cywilny komplet ubrania, zamelinowany na strychu, choć nie w tej skrytce, gdzie już były klucze. Co do obu skrytek to miał pewność, iż nikt do nich nie trafi. Ale niestety przysłowiowy diabeł nie spał i przybrawszy postać volksdeutscha z Żywca, zaczął się kręcić po strychu kuchni SS i natrafił na zawiniątko z cywilnym ubraniem. Odkrycie oszołomiło znalazcę zupełnie, ale traf szczęśliwy chciał, iż Turczyniak właśnie wszedł w tym momencie na poddasze. Rozejrzawszy się w mroku, dostrzegł, iż volksdeutsch trzyma jego spodnie i cyklistówkę w ręce kiwając przy tym ze zdziwieniem głową. Włodkowi przejściowo pociemniało w oczach.

Rany boskie! skąd te cywilne ciuchy tu się wzięły? krzyknął natychmiast, doskonale maskując swoje zdumienie i trwogę.

Nie wiem, odparł volksdeutsch i właśnie myślę co z tym fantem zrobić …?

Jeżeli ty nie wiesz, to ja wiem! Czy nie rozumiesz, że za taką rzecz całe nasze komando razem z tobą i ze mną może pójść do Karnej Kompanii? Tu nie ma innego wyjścia, tylko schować to tam, gdzie było, a ja potem wsadzę ciuchy do worka i spalę po cichu w piecu!

Im prędzej, tym lepiej, przyświadczył volksdeutsch, gdy pojął, iż chodzi tu i o jego skórę.

Komedia ta zagrana była przez Turczyniaka w sposób tak naturalny, iż w tamtym nie powstał ani cień podejrzenia. W godzinę później zniósł Włodek ze strychu dobrze wypchany worek, który demonstracyjnie na oczach volksdeutscha wrzucił w czeluść buzującego się pieca.

W ten sposób spłonęło kilka starych worków, a cywilne ubranie zostało ukryte gdzie indziej i lepiej. Na razie od daty ucieczki dzielił Turczyniaka jeden miesiąc, a miało to nastąpić w któryś wieczór przed wigilijny. W tym czasie czujność esmanów była mniejsza, choćby przez to, iż co najmniej połowa załogi esmańskiej wyjeżdżała na świąteczne urlopy.

Turczyniak znał ten przedświąteczny bałagan z poprzedniego roku i ocenił, iż tym razem będzie to samo. W międzyczasie do swoich cywilnych łachów w skrytce dołączył cztery paczuszki lotniczej czekolady o bardzo wzmocnionych odżywczych składnikach, dwie puszki sardynek i dwa blaszane pudełka papierosów. Ponieważ miał w projekcie przepływanie rzeki, cywilne ubranie włożył w wodoszczelny plastik, ważną bowiem rzeczą było zmienić po mroźnej kąpieli, odzież.

W oczekiwaniu swojej daty dwoił się i troił, by nie podpaść szefowi w niczym, albowiem wiedział, iż małe potknięcie może spowodować zmianę komanda i zatratę szans ucieczki. Z wielkim zniecierpliwieniem liczył Turczyniak dnie i godziny dzielące go od wielkich chwil wolności, które się do niego zbliżały, wreszcie gdy już tylko jeden wieczór dzielił go od wybranego momentu, stwierdził, iż warunki do ucieczki są tak dobre, iż lepszych nie potrafił sobie wymarzyć. W ruchu, który powstał, do magazynu napływała żywność z różnych stron, pracownicy kuchni SS mieli mnóstwo roboty nie tylko w dzień, lecz i wieczorami, przy załadowywaniu i rozładowywaniu ciężarówek z wszelkim esmańskim dobrem. Noc i bieganina wokoło zabudowań stworzyły doskonałe warunki dla Turczyniakowych planów. Mając pewność, iż stanie się „to” jutro pogwizdywał z uciechy. Wśród tych jego radości zaszła tegoż wieczoru rzecz nieprawdopodobna i kładąca na obie łopatki jego plany. Po rozładowaniu ostatniej dużej ciężarówki i przeliczeniu więźniów Komanda, wyszedł na jaw brak jednego. Zdziwienie wszystkich stało się jeszcze większe, gdy przekonano się, iż tym który uciekł jest Wąsik, chłopczyna mały, niepozorny, tak na śmiałka nie wyglądający, iż wierzyć się nie chciało, iż go nie ma.

W jaki sposób Wąsik uciekł nikt nigdy się nie dowiedział, tyle tylko było później wiadomo, iż jeszcze w 1944 r. figurował na gestapowskiej liście poszukiwanych. Turczyniak, który miał tak piękną wizję spędzenia świąt na wolności, klął tymczasem brzydko, bo natychmiast wokoło kuchni SS kosztem innych komand zdwojono warty. Niewesołe miał Turczyniak Boże Narodzenie owego czterdziestego drugiego roku. A marzył o tym, iż w wigilijny wieczór zapuka gdzieś po drodze w okna jakiejś odludnej wiejskiej chaty, z nieznaną polską rodziną połamie się opłatkiem i zaśpiewa kolędę „Wesołą nowinę bracia słuchajcie”. Jedyną pociechą była tylko dobra świąteczna wyżerka, choć w oba dni wszyscy z SS kuchni musieli pracować i to nawet więcej niż zwykle, albowiem esmani mieli otrzymać w święta „ekstra” wyżerkę. Dobre było i to, że z powodu nawału robót, za ucieczkę Wąsika nie było w komandzie żadnej kary, a posterunków po trzech dniach została zdjęta. Volksdeutsch z Żywca dwa dni po ucieczce, wziął Turczyniaka na bok, zrobił minę Gucia detektywa z Psiej Wólki, a potem obejrzawszy się na boki szepnął „Wiesz Włodek co? Te łachy na strychu to chyba ten Wąsik schował; mądrze bardzo zrobiłeś, żeś to spalił”. Turczyniak kryjąc wesołość przyświadczył mu chętnie. „Mądry z ciebie spekulant – że mnie to do głowy nie przyszło …” „Myślisz, że go złapią?” „Trudno powiedzieć, bo taka cicha woda, to ludziom nie wpada w oczy”. Po tej rozmowie na Włodkową pociechę, w komandzie kuchni SS zaczął narastać nowy przedświąteczny bałagan; tym razem z powodu Nowego Roku. Włodek stopniowo nabierał animuszu.

W miarę zbliżania się do ważnego dnia, zadowolenie Włodka rosło, nadzieja na pomyślną ucieczkę również, aż wreszcie nadszedł ów upragniony przedsylwestrowy wieczór. Zapadły już ciemności, gdy nadjechała ciężarówka z towarem do większego wyładunku. Przed magazynem i przed kuchnią paliły się lampy. W małym promieniu wokół zabudowań stało kilku esmańskich postów, ale ściana budynku od strony Soły była od nich wolna.

Wiedział o tym Turczyniak, więc niespostrzeżenie zniósł ze strychu klucze z ubraniem do piwnicy, a potem szybko jak tylko mógł wrócił do swych robotników i wielkim krzykiem zaganiał ich do pośpiechu. Scharführer lekko już pijany, rad był z tej gorliwości – pewien, iż układanie towaru w magazynie idzie sprawnie, zdał się całkiem na Włodka i ruszył do kuchni wypić „jednego” i zjeść gorącą szynkę. Turczyniak który tylko na to czekał, we lwich skokach wpadł do piwnicy, przekręcił klucz w zamku, otwarł drzwi, skoczył ku kracie i namacawszy śruby odkręcił obie. Choć odciągnięcie kraty szło opornie, użył całej siły, zdjął żelastwo i cicho, jak tylko umiał, postawił obok ściany. Oba klucze, ten od zamku i ten od śrub schował, jeden do kieszeni spodni, drugi za pazuchę, chwycił paczuszkę z ubraniem, odjął haczyki okna i pchnął je z całej siły. W następnych sekundach był już za murem, lotem strzały dopadł Soły i popłynął na drugą stronę. Choć wszystko to trwało niecałe pięć minut, lecz i scharführer załatwił się z „jednym głębszym”, poprawił drugim i zwolna dojadając szynkę, na lekko chwiejących się nogach, wkroczył na dziedziniec. Na razie w głowie miał jeszcze jasno, więc spojrzał bystro po majdanie. Na pierwszy rzut oka Komando krzątało się przy rozładunku, lecz panowała nienaturalna cisza; brak było Turczyniakowego krzyku i to szefa zdziwiło.

Nic złego jeszcze nie podejrzewając zaczął się rozglądać na prawo i lewo za swym magazynierem i nie widząc go nigdzie zaczął się złościć. Pierwszymi, którzy mu się nawinęli przed oczy byli dwaj bracia Kluzowie. „Wo ist Włodek? Ich brauche schnell Włodek”. wrzasnął na Kluzów, którzy posłusznie pobiegli do magazynu nawołując wszędzie: „Włodek!!! Włodek do szefa! Włodek – ale już!” Ponieważ w górnych częściach budynku Włodka nie było, na wszelki wypadek zbiegli do suteryny i tu nagle dojrzeli, iż drzwi do piwnicy stoją otworem, a powiew z pustego okna dowodził, iż jest otwarte. W błyskawicach olśniewającej sytuacji, obaj bracia połapali się w tym co zaszło. Ojej Włodek nawiał! rzekł w podnieceniu starszy Kluz. – Wiesz bracie co? Wiejmy i my! W imię Boże jazda! dodał młodszy i obaj pomagając sobie wzajemnie, przeskakiwali okno. Za chwilę plusk Soły witał ich zanurzenia, szedł za ich pływaniem, a gdy ociekając mroźną wodą wyskoczyli na brzeg, czerń nocy spowiła ich zupełnie nieprzeniknionym płaszczem i nikt ich potem w lagrze nie widział – znikli jak kamfora razem z Włodkiem.

Józef Reszka

Scroll to Top