Londyn 17 września1945
Drogi Panie Tadeuszu,
Znowu jakoś zeszło i nie od razu odpisałam. Nie bardzo się też czuje, bo grypowo, nudno i mizernie. W rezultacie — chyba reumatyzm, bo bolą mnie mięśnie i kości. Temperatury nie mierze, nie mając termometru, którego w Londynie nie można dostać. Lepiej jednak nie wiedzieć, czy jest gorączka, albo, wmawiać sobie, że właśnie jest. Takie wmawianie uzasadnia lenistwo, pozwala rozgrymaszać się wewnętrznie. Nie mam wprawdzie warunków na kaprysy, ale przyjemnie jest rano myśleć, że mogłabym właściwie dzień poleżeć. Potem oczywiście wstaje, i dzień nie jest inny od poprzednich.
Zebranie Zarządu będzie dopiero w piątek, wtedy powiem o Pana dezyderatach i napisze, jakie są warunki wyjazdu do Was.
Miałam list od Kobrzyńskiego, który dziwnie tłumaczy sobie niewinne zdanie w moim liście — że przyjaciele zazdrościli mu szpitala. Był to niefortunny dowcip, który go w czymś uraził nie tylko na mnie, ale na owych przyjaciół, o których nazwiska dopytuje. Odpisałam, nie podając nazwisk, bo naprawdę nie pamiętam już, czy i kto o tym mówił. Kobrzyński jest chyba przewrażliwiony, toteż teraz będę ostrożna w listach.
Nie wiem, czy Sowiński pisał Panu o wyjściu z „Orła”, i o zamiarach przeniesienia się do Francji. Tak mnie poinformował Ostrowski, który już tu jest, ale sam, bo Sowiński w ostatnim momencie zdecydował się nie jechać do Anglii. Interesuje mnie, czy Sowiński porzucił „Orła” z powodu jakichś przykrości, czy też ma w istocie możliwości urządzenia się we Francji.
Właśnie napisałam do niego w rozżaleniu, że tak mi „zabledzili” moje opowiadanie „Wilczur”. Było kilkanaście straszliwych omyłek tekstowych, co mię trochę zgniewało. Bo nawet zła korekta ma swoje granice. Okazuje się, że „Orzeł” w ogóle nie ma korektora i że krzywda wyrządzona mojemu opowiadaniu nie była już dziełem Sowińskiego. Zastępuje go teraz Kietlicz-Rayski.
Cóż by tu jeszcze napisać? Nic właściwie się nie dzieje. Lato trwa. Jesion trzyma się najlepiej ze wszystkich drzew na moim skwerku. Dostałam gałąź jarzębiny i trochę swojsko w moim pokoju. Lubię cieple kolory, lubię gdy w pokoju robi się kraso-żółto-czerwono-liliowo. Rzucę okiem i na chwile cieszę się, aby zaraz tym mocniej się zasmucić byle czym.
Niechże mi Pan szybko napisze, bo lubię Pana listy. Mają zawsze coś z wierszy i coś z ludzkiej dobroci. Wtedy także cieszę się przez jakiś czas, że można jednak wytrzymać na tym świecie, w którym jest trochę serca i trochę zgodliwości na każde nieprawdopodobieństwo.
Bardzo serdecznie Pana pozdrawiam i przesyłam słowa życzliwości
Herminia Naglerowa
P.S. Próbuje zagrać w „poola”, ale jakoś nie idzie!