14 kwietnia 1947
Droga i Kochana Pani,
list Pani, chyba tylko dlatego dłuższy, że to był prima aprilis, dostałem i wiele miałem z niego radości. W ogóle „samopoczucie”, mówiąc Pani tytułem, poprawiło się, bo chyba z tydzień było słońce i pogoda i naprawdę chciało się iść i szukać sobie frałecki. Reszta u mnie bez zmian i powiedziałem sobie, że już z niczym „nie wyjadę” w liście do Pani, bo Pani zaraz się martwi i denerwuje. Wczoraj byliśmy na wycieczce. Część drogi odwaliliśmy autobusem, część – na piechtę. Chodziło o jakieś stare zamki, których wielkie mądrości prawił nam na miejscu jeden zkolegów, historyk sztuki. Ale mnie to wcale nie obchodziło. Od gruzów piękniejsze były drzewa, bardzo stare i tak powyginane, chyba od wiatrów, że przypominały raczej zwierzęta z zoologii niż botanikę. Wróciliśmy wieczorem, zmachani i zgrzani, ale to radość. Dzisiaj znowu chmurzyska i ziąb. Proszę Pani, tu u nas nie ma książek oddziału, nie ma więc i „Ludzi sponiewieranych”. W Blackpoolu też tego nie było. Pamiętam, że w Lowercrafcie mieli na składzie sporo wydawnictw i sam tam widziałem ten Pani tom, ale nie wiem dokąd te książki przewieźli. Pytałem tutaj, nikt nie wiedział. Czytałem jeszcze przed świętami, że w „Polsce Walczącej” będzie jakaś Pani rzecz, ale nie mogę tego uchwycić. Kolportaż pism jest w naszym obozie niezbyt sprawny, jeszcze nawet nie widziałem świątecznych „Wiadomości”. W ogóle żyje się jak na zapadłej wsi, co ma i
wielkie uroki i wielkie biedy. Dwa są u nas miejsca o właściwościach pól magnetycznych: kasyno i poczta. Do obydwu tych miejsc walimy procesją jak baby na nieszpory. Na pocztę chodzi się co dzień zaraz po śniadaniu – to taka poczta obozowa – w małym mieszkaniu robi się ścisk, a pocztowy zza
bufetu wywołuje nazwiska. Wywołany robi minę oblubieńca i zalany po uszy szczęściem bierze w palce liścik jak rąbek welonu oblubienicy. Albo jeszcze inaczej – wychodzi jak paw obdarowany urokami samki. Reszta czeka, listów w garści pocztowego coraz mniej, serce bije coraz bardziej – będzie co dla mnie czy nie będzie. Nie ma. Zawiedzeni wychodzą jak z domu pogrzebowego. Seans skończony. Jutro – da capo. Obiady się u nas prawie celebruje. Ponieważ jest sporo „pawianów”, więc taki starszy pan wysadzony najczęściej dosłownie z siodła, traktuje obiad jako,zajęcie służbowe – zpoprzeczką przez pierś, z dbaniem o to, by siąść w środku stołu, rozmawia jakby byłna galowym obiedzie u Króla Jerzego, na tzw. inteligenckie tematy. Często gęsto słyszysię powiedzenie „nieboszczyk Beck” – że to niby był jego znajomy, jakąś opowiastkę – jak to było na nartach u Sosnkowskich w Polsce, świątobliwie zapamiętany żarcik pani Sosnkowskiej – no jednym słowem ma się uczucie, że to jacyś wielcy ludzie, którzy tutaj, w Calveley, odprawiają zaduszki i – tworząc leśmianowski obraz – zapalają świeczki na własnych nagrobkach. Cały ten klimat jest i dramatem i groteską. Myślę, że przed tym dramatem dobrze jest bronić się właśnie groteską choć i ona w swej naturze kryje dramatyczne rzeczy. Zapytuje Pani o moje nowe wiersze. Jeszcze blackpoolska „Sielanka pierwsza” będzie niedługo w „Orle”, a tutaj mam od paru tygodni jedną zaledwie linijkę: Białe brzuszki jaskółek nad drogą – i to wszystko. To ma być początek wiosennego wiersza.
Umyślnie napisałem w tym liście o tej „Sielance”, żeby się Pani roześmiała, że i mnie się sielanki zdarzają. Pisze Pani o Charonie. Nie można się smucić. Żonkile są tylko na tym świecie, tam jest nuda. Dlatego chwalić trzeba ziemię – mimo wszystko. Dlatego prawie cały pierwszy dzień Świąt – piłem, oczywiście nie wodę ze Styksu. Później kręciło mi się we łbie, ale to jest cudowna – łaska dana pijakowi, fizyczne doznanie na sobie obrotu ziemi. Gwiazdy były o wiele niżej wtedy, na wyciągnięcie ręki. Prawą nogą nadepnąłem na Kasjopeę, aż dopiero Panna mi pomogła. Później gonił mnie Byk i straszyły – lecąc za mną – Bliźnięta, choć niczego takiego nie mam na sumieniu.
Proszę pomyśleć, że co dzień chodzę na pocztę. Czy naprawdę mam odchodzić z tą grupą, zapomnianą od ludzi i Boga? Bardzo serdecznie proszę o list.
Pięknie Panią pozdrawiam i życzę dużo radości. Przecież wiosna.
Tadeusz